Gdy wracamy do samochodu okazjue się, że jesteśmy pierwsi (a przynajmniej tak to wygląda z daleka – potem okaże się, że wszyscy już byli, tylko z daleka samochód wyglądał na pusty). Wracamy kawałek do sklepiku sprzedającego uniklane, ręcznie robione ubrania i biżuterię. Kasia wreszcie może przepuścić nieco kasy na “coś kobiecego”. Gdy ostatecznie kwadrans później docieramy do auta Jurek nerwowo sprawdza czas – mamy godzinę z niewielkim zapasem do odpłynięcia promu – a trzeba jeszcze przepakować samochody (na miejscu okaże się, że nie przepakować, a wypakować, i drugie auto odebrać w Picton po przeprawie).
Do portu jednak docieramy z bezpiecznym zapasem choć nadal jest nieco nerwowo w związku z “zagrywkami” firmy wynajmujacej samochody. Przydaje się moja znajomość angielskiego. Trochę sporów dotyczy również rozmiaru bagaży bowiem tu limity dotyczące bagaży podrędcznych okazują się ostrzejsze niż w samolotach. Ale w końcu przemycam swój sprzet astronomiczny i fotograficzny na pokład. I wyruszamy w trzy godzinną mającą 92 kilometrów długości przeprawę przez wietrzną cieśninę a następnie cudownie malownicze fiordy.
Odbieramy kolejny samochód w Picton i wyjeżdżamy spojrzeć na maleńką miejscowość i fiord z punktów widokowych na wzgórzach na obu brzegach fiordu królowej Charlotte. W hostelu jesteśmy częstowani gorącym puddingiem z lodami waniliowymi. Pycha![:]
Leave a Reply