Wstajemy jak zwykle niezwykle wcześnie. Po to, żeby wyprzedzić zapowiadaną na dzisiaj falę turystów. To święto w USA – Memorial Day, dzień pamięci. Wyruszamy w kierunku Yosemite pod niebem zaciągniętym po raz pierwszy od przyjazdu chmurami. Chyba zaczyna wychodzić z nas zmęczenie, bo na dobry początek zamiast w stronę Yosemite jedziemy w stronę przełęczy Sonora. W końcu trzeba sięgnąć po GPS-a i odnaleźć właściwą drogę. Przed Yosemite zatrzymujemy się w Groveland, uroczym, niewielkim miasteczku, które szczyci się najstarszą knajpą w Kalifornii – założoną w 1852 roku Iron Door Saloon.
Ruszamy w drogę, jednak pogoda jest coraz gorsza. Dolina Yosemite wita nas niskim chmurami. Zatrzymujemy się przy Cascade Creek na zdjęcia wodospadu, potem zjeżdżamy w dół do doliny, aż do El Capitana. Stamtąd docieramy na koniec doliny skąd zamierzamy dotrzeć do Vernal Falls, ewentualnie, jeżeli pogoda pozwoli do Nevada Falls. Jednak jest coraz gorzej. Temperatura spada do 3ºC. Mijamy ogromny camping z namiotami numerowanymi do blisko tysiąca. Zaczyna padać śnieg zmieszany z deszczem. Idziemy w górę szlaku mgieł – Mist Trail, który prowadzi do wodospadów. Przez chwilę pada drobny grad, potem nieco się przeciera tak, że do mostu pod Vernal Falls docieramy wraz z przebłyskami Słońca.
Czytaj więcej „USA 2012 – dzień 14 – Yosemite N.P.” →
Rano – wspólną decyzją wyruszamy godzinę wcześniej. Śniadanie w Wendy’s za płotem motelu – konkretne, jak to w USA. Następnie autostradą kierujemy się na północ przez wysuszoną, pofałdowaną Kalifornię. Mijamy ogromną farmę wiatraków, które następnie zastępują wysokie góry. Przy temperaturze koło nas sięgającej trzydziestu kilku stopni trudno uwierzyć, że nad nami skrzy się śnieg.
Bez większych kłopotów odnajdujemy drogę prowadzącą do Parku Narodowego Doliny Śmierci. Roślinność wokół nas przypomina dokąd jedziemy – wypalone Słońcem szare krzewy i drzewiaste jukki opowiadają historię suszy i ciężkiego życia na pustyni. Im dalej tym jest ich mniej. Wkrótce znikają wszystkie, poza drogą, ślady cywilizacji. Kręta droga wyprowadza nas nad rozpadlinę, której barwy i ostrość konturów przypominają szczelinę otwartego wulkanu. Zjeżdżamy w dół szerokiej doliny by po chwili znów wspinać się w górę krętą drogą. Dopiero za tym grzbietem otwiera się właściwa dolina śmierci. Jednak wcześniej tankujemy. Głupio by było zostać tam w dole bez paliwa. Czytaj więcej „USA 2012 – dzień 2 – Dolina Śmierci” →