
Milford Sound – Wodospad Stirling Falls – Te Anau…
Ruszamy z Te Anau na jedną z najpiękniejszych dróg świata – Millford Road – prowadzącą do fiordu Millford Sound. Początkowo droga prowadzi wzdłuż brzegu jeziora Te Anau, a potem wbija się w Alpy Południowe Parku Narodowego Fiordland podążając wzdłuż rzeki Eglinton River. Zatrzymujemy się przy lustrzanych jeziorach, w których odbijają się górskie szczyty. Góry w tej okolicy zagrały rolę Gór Mglistych we Władcy Pierścieni. Dalej fotografujemy kaskady na strumieniu Cascades Creek. Tu niestety dopada mnie wenecka klątwa i razem z aparatem ląduję pod wodą. Na szczęście w odróżnieniu od Wenecji woda tutaj nie jest słona, więc do wieczora mój aparat odżyje. Na razie jednak działa… albo nie działa… dziwnie. A ja mogę przeżywać otoczenie, wysokie górskie ściany z wąskimi kaskadami wodospadów opadających w dół doliny Hollyford. Docieramy do skalnej ściany, przez którą do doliny Cleddau przebito mający 1270 metrów tunel Homera. Za tunelem serpentynami droga opada aż do portu, z którego wycieczkowe statki wypływają na wycieczki po fiordzie Milford Sound. Wybieramy stateczek wycieczkowy i po chwili oczekiwania wypływamy na piękny rejs. Wraz z Pawłem zajmujemy miejsca na dziobie statku. Fale czasami rozbijają się o dziób i przelewają opryskując nas wodą. Oprócz nas na dziobie są jeszcze dwie turystki – blondynka i śliczna czarnoskóra kanadyjka. Mijamy wysoki na 162 metrów wodospad Lady Bowens. W fiordzie zawiesozne są niskie chmury, wieje dość silny wiatr. Ze stromych ścian fiordu spadają wąskie wodospady. Podobno po silnych opadach deszczu, a te zdarzają się tu dość często, ze skalnych ścian może spadać 6000 wodospadów. Statek wypływa na morze Tasmana, zawraca. Na skałach widać kolonie fok. Podpływamy do jednej z nich. Potem statek praktycznie wpływa w wysoki na 155 metrów wodospad Stirling. W przestrzeni fiordu trudno ocenić odległości i wysokości. Jedyne co wskazuje na wysokość wodospadu to wrażenie, że woda spada w zwolnionym tempie. Na dziobie zostaję ja. Dołącza do mnie Jerzy. Lodowato zimna woda spadająca z krawędzi 155 metrów nad nami smaga… w końcu udaje jej się dostać pod kurtkę i polar. Ale film udaje się nagrać.
Jamie, urocza kanadyjka, podaje mi chustkę do wytarcia okularów i znowu mogę coś zobaczyć. Chowam się do środka na gorącą kawę. Okazuje się, że blondynka to warszawianka. A parę godzin wcześniej w rozmowie z Tadkiem zauważyłem, że nie ma tu kompletnie innych turystów z Polski.
Wracamy cudowną drogą Milford do Te Anau. Zachodzące Słońce rzuca niezwykłe światło na jezioro. Urywam się na spacer po miasteczku. Podziwiam jak bardzo jest ukwiecone.