
USA 2012 – dzień 1 – Los Angeles
O czwartej w nocy spotykamy się na Okęciu. Automat drukuje nam „Boarding Passy” na wszystkie przeloty do Los Angeles, niestety, ponieważ wcześniej w KLMie padł system załatwiania tego przez sieć lądujemy w ostatnim rzędzie. Pierwszy raz lecę tak z tyłu – wyraźnie czuć, jak zad samolotu opada w momencie odrywania się przedniego koła od ziemi. Pogoda – taka sobie, choć chmury w których się wznosimy są urocze.
W Amsterdamie długa przerwa – za długa, bo w końcu chyba każde z nas coś kupuje w jakimś sklepie bezcłowym. Ja łądowarkę słoneczną do urządzeń USB. Zobaczymy na co się przyda. Przed lotem do USA jakaś kobieta, raczej przypominająca stewardessę robi nam coś a’la odprawę graniczną do USA… trochę to dziwne.
W Denver odprawa graniczna w USA. Nie taki wilk straszny jak go malują. Parę pytań i pędzimy już po bagaże, które także muszą tu przejść odprawę celną. A bagaży brak. Okazuje się, że nie tylko my mamy problem. W końcu, po blisko godzinie czekania pojawiają się. Na całą przesiadkę mieliśmy 1:45 – teraz zostało nam 30 minut na odprawę celną, skanowanie i kilometrowy chyba bieg do bramki. Ale udaje się.
Bagażom także, docierają razem z nami do Los Angeles. Cud ? Jeszcze tylko ten instruktażowy film bezpieczeństwa Delty, z narracją zbotoksowanej piękności, która sprawia wrażenie, że mogłaby grać na puzonie korzystając z jego „niewłaściwej” strony i misiowatego stewarda z błyskającym zębem. Kicz i pornografia w jednym.
Pakujemy się do busika, który zabiera nas do wypożyczalni. Po długiej dyskusji i negocjacjach w końcu zamiast malucha wypożyczamy czołg – terenówkę. Parę minut później kierowca podstawia Forda Explorera – ależ wielkie bydlę. Pakujemy się i nagle okazuje się, że w sumie niewiele miejsca zostało na cokolowiek ekstra. Dobra decyzja – auto wygodne i wytrzymałe.
Niestety aktywowana w sieci AT&T z Polski komórka zżera namiętnie kolejne dolary przypadkiem nie zauważając, że wykupiłem 1GB pakiet danych. Potem się tym zajmę. Kolacja w Subway i w drogę.
Kierowani Nokią Maćka docieramy – po zachodzie Słońca na Sunset Blvd, a stamtąd na Hollywood Blvd. Trwa gorączka sobotniej nocy i pod klubami kłębią się tłumy, w których wyróżniają się dziewczyny, jakich przez pięć lat mieszkania w USA nigdy nie widziałęm. Możde to kryzys, ale są szczupłe, długonogie i piękne. Hmm…
RObimy kółko do Teatru Chińskiego gdzie szukamy odcisków słynnych aktorów, a po drodze co dzwiniejszych gwiazd – od astronautów misji Apollo XI po Godzillę.
Dalej już tylko niecała godzina dzieli nas od motelu i spania.