
Melbourne – Ballarat
Rano naszych bagaży nadal nie ma. Dzięki recepcji dowiadujemy się, że najwcześniej pojawią się koło 13-ej. Jurek zostaje w hostelu pracując i czekając na zguby, a ja zabieram resztę towarzystwa na spacer po innym Melbourne – choć nie mniej szalonym od pokrzywionej architektury. Zresztą cel jest tuż obok ACMI – to uliczki Hosier Lane i odbijająca od niej Rutledge Lane. Całe pokryte barwnym graffiti, które w Melbourne, w większości miejsc, jest chronione jako działa sztuki ulicznej. Sąsiednie uliczki niestety już nie są tak rozszalałe – co więcej trafiamy na akcję usuwania części grafitti, a że zaczyna doskwierać nam powoli głód kierujemy się do leżącego nieopodal na Little Bourke Street Chinatown.
Gdy inni rozkoszują się pierożkami mnie dopada zemsta kangura… a potem dobre wieści od Jurka – dotarły bagaże. Niestety zanim docieramy na stację kolei nasze 24 godzinne bilety tracą ważność, więc umawiamy się, że Jerzy przyjedzie po nas w wybrane miejsce. Z wyborem jest trochę kłopotu ale w końcu się znajdujemy, szpula do hostelu, załadunek i wreszcie ruszamy w drogę z Melbourne w kierunku na zachód do Ballarat.
Krajobrazy… generalnie jakby nie wiele się różnią od tego, do czego jestem przyzwyczajony. Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach… w domieszkach.
Po południu docieramy do niezwykłego skansenu – Sovereign Hill na przedmieściach Ballarat. Tu odtworzone i ożywione zostało miasteczko z czasów gorączki złota. Kluczowym określeniem jest „ożywione” – bowiem w miasteczku pracuje kilkaset osób, które odtwarzają tamten styl życia, w strojach z epoki, prezentując metody produkcji wozów, świec czy odlewanie złota.