
Kakadu National Park – Litchfield National Park
Rano z pomocą Wojtka dołączam do Piotra i Tadka jako trzeci irokez wyprawy, po czym ponownie ładujemy samochód. Park Narodowy Kakadu jest ogromny i zapewne można by na zwiedzanie go poświęcić znacznie więcej czasu niż zaplanowaliśmy jednak – mamy go tyle ile mamy, a tu mamy dwa cele – pola ogromnych termitier katedralnych i galerie aborygeńskiej sztuki naskalnej o uroczej nazwie Abangbang Gallery w Nourlangie.
Termitiery katedralne robią niezwykłe wrażenie. Nie tylko swoją wielkością i liczebnością – w rzadkim eukaliptusowym lesie rosną ich setki, każda przeciętnie o wysokości 2 – 3 metrów. Oddalone od siebie o kilkadziesiat metrów. Niezwykłe – dla mnie przynajmniej – jest to, że tak ogromna populacja żywych stworzeń w nawet najmniejszym stopniu nie niszczy otoczenia. Termity żyją we wnętrzu swych kopców. Zamknięte i samowystarczalne. Jeżeli faktycznie ludzkość ma zamiar przetrwać i nie zniszczyć Ziemi to pewnie tu powinna szukać wskazówek.
Parę godzin później odbijamy z niezwykle pustej drogi w bok, do Nourlangie, gdzie ścieżka prowadzi pomiędzy stanowiskami archeologicznymi i młodszymi malowidłami. Według badań Koori z klanów Warramal i Badmardi tworzyli najstarsze z naskalnych obrazów już 20 000 lat temu. Jednak te najstarsze tak na prawdę są dostrzegalne dla naukowców. A dla niewprawnego oka poruszające są przede wszystkim te, które można łatwo dostrzec, choć nie tak łatwo zinterpretować. To przodkowie z czasów stworzenia Namondjok oraz Namarrgon, Człowiek Piorun.
Po Kakadu kierujemy się na zachód do Litchfield. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w sympatycznej restauracji gdzie urocza szwedka serwuje baramundi – doskonałą rybę, którą można złowić w rzekach Kakadu. Potem coraz bardziej bocznymi drogami, kierowani przez GPS brniemy na przełaj do parku narodowego Litchfield. Trafia mi sie przeprawa przez nieco większy potok w bród naszym super giga samochodem. Żeby to w pełni sfilmować przejeżdżam przez rzekę trzy razy, zanim australijka nie wyjaśnia nam, że do Litchfield to się jedzie, ale zupełnie inaczej niż twierdzi GPS. Po raz czwarty przeprawiam się przez rzeczkę, i ruszamy na północ… potem jeszcze jeden strumyk, ostry skręt w lewo i… asfalt, a kawałek dalej Park Narodowy Litchfield i pole termitier kompasowych. Te w odróżnieniu od katedralnych są zupełnie płaskie, skierowane dokładnie na północ, tak, by zmniejszyć nagrzewanie się kopców. Obok stoi ogromna, 6-metrowa termitiera katedralna. Największa, lub jedna z najwększych w Australii. Przy wodospadzie Tolmer dogania nas zachód Słońca. Po ciemku ruszamy jeszcze drogą dla samochodów terenowych do Zaginionego Miasta – niezwykłych formacji skalnych zagubionych 8 km od drogi w lesie. Prowadzi Wojtek, którego hobby są wyścigi samochodami terenowymi. Rajd wąską dróżką, nocą, przez las podnosi poziom adrenaliny. Skały robią wrażenie, nawet w nocy. Wracamy zmieniając się za kierownicą – najpierw Jerzy, potem Ja.
Przed nami jeszcze spory odcinek – ponieważ musimy na rano dotrzeć do Darwin. Po drodze zatrzymujemy się w fantastycznej przydrożnej knajpce na kolację, piwo (kierowca – znaczy sie ja – dostaje bezalkoholowego drinka zaa darmo) i tańce. A potem dalej w drogę. Do Darwin docieramy po północy i ruszamy zobaczyć, jak bawi się miasta w sobotni wieczór. Mi przypomina to bardzo wieczór z Hollywood. Może z tą różnicą, że tu „dress code” zdaje się dotyczyć wyłącznie kobiet (sukienki, szpilki z km wysokości obcasami) podczas gdy mężczyźni wyglądają jakby właśnie wrócili z plaży (t-shirty, krótkie spodenki i klapki). Z Kasią i Tadkiem zaglądamy do parku nad morzem, po czym wracamy do auta, bowiem trzeba jechać na lotnisko.