
Jezioro Tekapo – Obserwatorium astronomiczne Mt John
Tej nocy zmarzłem okrutnie. Błędem okazało się spakowanie dzień wcześniej bagaży na lot i to, że nie wypakowałem tej nocy pianki. Mogłem się domyślić, że może być dość zimno na podstawie tego, że po raz pierwszy w hostelu materace były elektrycznie podgrzewane. Gdy przyśniło mi się, że pożyczam kolejny śpiwór od Stefana i nic nie pomaga wstałem, pozbierałem swoje rzeczy i – pomimo, że tej nocy spałem zaledwie dwie godziny – poszedłem pracować do kuchni. Uratowała mnie gorąca herbata.
O świcie dołączyła do mnie reszta ekipy. Spakowaliśmy rzeczy i ruszyli do Uniwersyteckiego Obserwatorium Astronomicznego Mt John znajdujacego się na górze wznoszącej się ponad jeziorem Tekapo. Kręta, prywatna droga szybko doprowadziła nas do celu. Na wzgórzu leżącym centralnie w ogromnej dolinie w centrum Alp Południowych kilka srebrnych kopuł skrywa największe teleskopy Nowej Zelandii – w tym mający 1,8 metra średnicy japońsko-nowozelandzki teleskop MOA poszukujący ciemnej materii.
Po obserwatorium oprowadza nas Alan Gilmore zarządzający ośrodkiem. Najpierw wędrujemy do kopuły mieszczącej metrowy teleskop McLellana zawieszony na masywnym montażu paralaktycznym z ogromną przeciwwagą. Alan zdejmuje pokrywy montażu pokazując wielkie przedkładnie sprowadzone z USA. Od teleskopu wiązka światłowodów wybiega do sąsiadujacych pomiewszczeń, w których znajduje się spektroskop HERCULES. Zaglądamy do pokoju kontronego, gdzie na ekranach widać prognozy pogody, wyniiki pomiarów wzorcowych.
Następnie przechodzimy do kopuły teleskopu MOA. Ten zawieszony jest na montażu azymutalnym, a do pomiarów fotometrycznych wykorzystywany jest złożony układ derotatora. Jego kamera jest chłodzona by obniżyć szumy.
Alan zauważa, że choć nie jest to największe obserwatorium świata to leży w najpiękniejszym miejscu. Patrząc na otaczającą nas panoramę oprószonych śniegiem Alp Południowych trudno się z nim nie zgodzić.
Niestety za parę godzin musimy być w Christchurch na lotnisku więc trzeba się pożegnać z Alanem i ruszyć w dalszą drogę. W Tekapo zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy kamiennej kaplicy wznoszącej się nad jeziorem i łanami łubinów. Choć rośliny te są w Nowej Zelandii uważane za chwasty – przywlekli je bowiem osadnicy – to widok jest zaiście pocztówkowy.
Do Christchurch docieramy na niecałe dwie godziny przed wylotem. W okienku Quantasa panienki nerwowo już nas wypatrują. Oczywiście okazuje się, że mam nadwagę w głównym bagażu, ale na szczęście Stefan ma luzy. Szybkie przepakownie, żegnamy się z Elą, Jurkiem i Tadkiem i pakujemy do samolotu. W Sydnej rozstajemy się z Pawłem. Resztę drogi – 22 godziny w samolocie lecę jedynie z Kasią i Stefanem. Niestety – to już koniec naszej przygody. Blisko sześć tygodni bardzo nas zbliżyło – mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.