
Góry Błękitne we mgle
Rano, gdy reszta ekipy rusza na śniadanie, my z Jerzym ładujemy się do taksówki i gdzieś w okolicach lotniska odbieramy samochody. Pół godziny później jesteśmy pod hostelem. Pakujemy się do aut i kierujemy w stronę parku narodowego Gór Błękitnych. Pogoda powoli się psuje, ale najpierw musimy wyjechać z Sydney. Które jest ogromne. I im dalej od centrum – tym mniej reprezentacyjne i bogate. Wzdłuż drogi ciągną się dwukondygnacyjne zabudowania z mikrofirmami na parterze. Nad nami przelatują samoloty szykujące się do lądowania. Są tak nisko, że widać jak na ich skrzydłach kondensuje się deszcz spływając w strugach w dół. Powoli gęstnieje mgła.
Gdy docieramy do leżącej w sercu Gór Błękitnych Katoomby mgła ma konsystencję i przezroczystość gęstej śmietany. Mając nadzieję, że zelżeje robimy zakupy, wykupujemy dla większości osób z grupy nocleg w YHA Katoomba. Odważni jadą sprawdzić camping i w nagrodę trafiają na przepiękny ogród rododendronów we mgle. Po powrocie wszyscy razem jedziemy zobaczyć Trzy Siostry z punktu widokowego Echo Point. Niestety nie widać kompletnie nic. Co ma swój urok, jeżeli bardzo się nad tym skupić. Barierki oddzielają nas od mleczno białej nicości. Zresetowanego matriksa. Pustki.
Zrezygnowani odwozimy tych, którzy wybrali komfort do hostelu, a sami – w ekipie, która za parę dni ruszy do Nowej Zelandii – jedziemy na camping przy punkcie widokowym Evans Lookout. Po ciemku, we mgle, rozstawiamy namioty, a potem… no a jakże, tańce, hulanki… no może bez swawoli 😉