
Auckland – Hobbiton – Dolina ryftowa Waimangu
Zwijamy namioty lub wypełzamy (to ja… po tym jak zostałęm obfotografowany przez dwunożnego tubylca i obwąchany przez czteronożnego) ze śpiworów i namiotów i ruszamy przez Auckland (rozległe, zielone miasto małych domków) na południe w stronę krainy wulkanów i gejzerów. Po drodze zakupy w supermarkecie – wieczorem w hostelu ma być normalna kuchnia, więc zaopatruję się w produkty na w miarę normalny obiad. Moją uwagę przyciągają dwie rzeczy wskazujące, że „już nie jesteśmy w Kansas”. Po pierwsze znaczek MacDonalda z nowozelandzką paprocią i informacją, że tu serwuje się jagnięcinę. I ilość porostów porastajacych wszystko w okolicy.
W Matamata wita nas napis „Witamy w Hobbitonie” i budowane na wjeźdie centrum informacyjne w stylu Śródziemia. No tak, w końcu za parę dni premiera Hobbita, a my jesteśmy na granicy Shire. Z głównej drogi odbijamy w stronę lokalizacji scenografii Hobbitonu. Na miejscu jednak okazuje się, że wycieczka w plener Shire to 75$. Od osoby. Trochę dużo jak na czwarty tydzień wyprawy. Mimo, że wśród nas jest kilka osób uwielbiajacych fantasy i Tolkiena nikt nie decyduje się na wydanie takiej kasy za godzinę zwiedzania. Więc tylko fotografujemy łagodnie pofalowane wzgórza okupowane przez owce i ruszamy do doliny ryftowej Waimangu.
Dolina ryftowa Waimangu szczyci się tym, że jest to najmłodszy ekosystem świata. Do tego jest znana dokładna data jego powstania: 10 czerwca 1886 roku, gdy gwałtowna eksplozja rozerwała leżący na północny wschód, za jeziorem Rotomahena wulkan Tarawera. Erupcja utworzyła długą na 14 km szczelinę sięgającą od wulkanu poprzez jezioro w kieunku doliny Waimangu. W kolejnych latach w nowo powstałym pęknięciu uaktywnił się największy gejzer świata wyrzucajacy wodę zmieszaną z błotem i kamieniami (czarną wodę – waimangu – w języku maori) na wysokość blisko pół kilometra. Eksplozje gejzeru ustały w listopadzie 1904 roku, gdy w wyniku osunięcia ziemi zmieniły się stosunki wodne w dolinie.
Zostawiamy samochód przy centrum dla odwiedzających i pędzimy w dół, żeby zobaczyć jak najwięcej zanim dolina zostanie zamknięta na noc. Dziewczyny, Stefan i Tadek z Jerzym pędzą do przodu żeby dotrzeć do jeziora Rotomahena. Z Pawłem skupiamy się bardziej na szczegółach – żeby dotknąć dymiącego jeziora Frying Pan Lake – jednego z największych gorących źródeł świata wypełniającego krater ech. Żeby poczuć pod stopami drżenie gorącej ziemi, dostrzec kryształy siarki wytrącającej się z nasyconej minerałami pary unoszącej się z jeziora i ze skał Cathedral Rocks na jego krawędzi. Wokół zielenią się paprocie drzewiaste.
Wędrujemy wzłuż strumienia wypływającego z Frying Pan Lake, na którego brzegach bulgocą mikro gejzery budując wapienne misy. Odbijamy ścieżką prowadzącą do krateru Inferno, wypełnionego przez szmaragdową… a może ametystową ?… wodę, która co dwa tygodnie wypełnia krater i wylewa się z niego po to by następnie ponownie opaść i ostygnąć do zaledwie 30 stopni… gdy krater jest pełen woda ma aż 70 stopni.
Wracamy do Rotorua do fantastycznego malutkiego hostelu gdzie w końcu robię porządny obiad. Krewetki, sałatka, wino. Potem – gdy sortuję zdjęcia – przysiada się do mnie urocza Lihlu, która uciekła na tramping przed wojną i obowiązkową służbą wojskową w Izraelu.