Stolica Śródziemia (miasto znane również jako Wellington) – Cieśnina…
Zrywamy się przed świtem. Do Wellington, stolicy Śródziemia… eee… Nowej Zelandii mamy pięć godzin jazdy, a o 14:30 wypływa prom Interislander Aartere. To najlepsza pora na przepłynięcie nie tylko cieśniny Cooka ale przede wszystkim fiordów Marlborough Sound i Queen Charlotte Sound oraz łączącego je przesmyku Tory Channel. A jeszcze chcemy mieć parę godzin na zobaczenie stolicy Śródziemia na pięć dni przed premierą Hobbita. Co godzinę zmieniamy się z Jerzym za kierownicą i do Wellington dociermay koło 11-ej, na poczcie kupujemy okolicznościowe znaczki i koperty wydane z okazji faktu, że Wellington za kilka dni na miesiąc oficjalnie zmieni nazwę na stolicę Śródziemia. Wszędzie wiszą bannery przypominające postaci z Hobbita J.R.R. Tolkiena. Nad wejściem do kina, w którym za pięć dni odbędzie się premiera góruje olbrzymia postać Gandalfa. Wellington to bogate architektonicznie miasto, z pięknym portem, muzeami, sklepikami. Wędrujemy z Elą i Kasią wokół portu, zatrzymujemy się w Visitor Center, gdzie kupuję pamiątkową, hobbicką koszulkę z Gandalfem.
Gdy wracamy do samochodu okazjue się, że jesteśmy pierwsi (a przynajmniej tak to wygląda z daleka – potem okaże się, że wszyscy już byli, tylko z daleka samochód wyglądał na pusty). Wracamy kawałek do sklepiku sprzedającego uniklane, ręcznie robione ubrania i biżuterię. Kasia wreszcie może przepuścić nieco kasy na „coś kobiecego”. Gdy ostatecznie kwadrans później docieramy do auta Jurek nerwowo sprawdza czas – mamy godzinę z niewielkim zapasem do odpłynięcia promu – a trzeba jeszcze przepakować samochody (na miejscu okaże się, że nie przepakować, a wypakować, i drugie auto odebrać w Picton po przeprawie).
Do portu jednak docieramy z bezpiecznym zapasem choć nadal jest nieco nerwowo w związku z „zagrywkami” firmy wynajmujacej samochody. Przydaje się moja znajomość angielskiego. Trochę sporów dotyczy również rozmiaru bagaży bowiem tu limity dotyczące bagaży podrędcznych okazują się ostrzejsze niż w samolotach. Ale w końcu przemycam swój sprzet astronomiczny i fotograficzny na pokład. I wyruszamy w trzy godzinną mającą 92 kilometrów długości przeprawę przez wietrzną cieśninę a następnie cudownie malownicze fiordy.
Odbieramy kolejny samochód w Picton i wyjeżdżamy spojrzeć na maleńką miejscowość i fiord z punktów widokowych na wzgórzach na obu brzegach fiordu królowej Charlotte. W hostelu jesteśmy częstowani gorącym puddingiem z lodami waniliowymi. Pycha!