
Z Alice Springs do Devil’s Marbles
Rano wymieniamy dwa małe samochody na jeden duży. Na północ do Darwin zawiezie nas Toyota Landcruiser. Wielka. Paliwożerna. Niewygodna. Ponieważ bagaże muszą wylądować na dachu musimy jeszcze zdobyć w Alice Springs solidną plandekę i kilometr lin. Gdy docieramy pod hostel ekipa już czeka z bagażami. Ładuję się na dach i rozpoczynamy upychanie, przywiązywanie i zabezpieczanie. Próba szpanerskiego zejścia kończy się totalnym łomotem głową w dół. Straty własne – niewielkie. Potem jeszcze zakupy – parkowanie tym potworem na parkingu pełnym zwykłych samochodzików to wyzwanie. Ale udaje się nam niczego nie uszkodzić. Tylko po zakupach okazuje się, że … tak… jakby… nieco mało jest w środku miejsca. A trzeba będzie przejechać tak ponad półtora tysiąca kilometrów. Wracamy po Jurka do hostelu i w końcu ruszamy na północ.
Po drodze zatrzymujemy się przy zwrotniku Koziorożca, a potem pędzimy na północ – na camping pod Kręglami Diabła. Ścisk w aucie pomagają zwalczyć marchewki, dozowane właściwie porcje alkocholu, piosenki, przysłowia, oraz konkurs fraszek. Humory dopisują. W nocy na campingu wyją psy dingo, powodując nieznaczną panikę. Większą wywołują odległe błyskawice, jednak szybka ocena kierunku wiatru i odległości pozwala kilku osobom dotrwać do rana śpiąc pod pięknym rozgwieżdżonym niebem. Po raz pierwszy widzę Wielki i Mały Obłok Magellana.