
Uluru-Kata Tjuta National Park
Wstajemy przed świtem, żeby zająć dobre miejsce pod Uluru czekając na pierwsze promienie Słońca. Początkowo sprawy wyglądają mizernie. Niebo przykrywa ciężka powłoka chmur. Tłum się zagęszcza – trzeba pilnować, żeby nikt nie potrącił kamery, która robi poklatkowy film ze wschodu Słońca. Kręci się sporo Chińczyków z ciężkim sprzętem fotograficznym – cegłowate, profesjonalne Nikony, w rękach, które nie wiedzą jak je obsłużyć nieco śmieszą. A może bardziej wywołują zawiść i zadziwienie. No tak – w końcu to kraj gdzie w ostatnich latach przybyło najwięcej milionerów.
Słońce nie zawodzi. W najważniejszym momencie przebija się przez chmury rozpalając przed nami czerwoną skałę.
Wracamy na śniadanie do Yulary, po czym ruszamy na trekking wokół Uluru. Czasu jest sporo, więc nie trzeba się spieszyć. Każdy we własnym tempie, Jerzy gdzieś z przodu, my z Kasia zamykamy grupę, mogąc nasycić się towarzystwem niezwykłej góry, z jej dziwną barwą, teksturą. Śladami wody. Naskalnymi malunkami Koori. Zapachem figowców.
Po zamknięciu pętli wsiadamy do samochodów i jedziemy do oddalej o 40 kilometrów grupy podobnych do Uluru skał – Katja Tjuta/Olgas. A tak na prawdę – na drugi koniec tego ogromnego monolitu. Wygiętego przez miliony lat ruchów tektonicznych i przykrytego późniejszymi osadami. Katja Tjuta są i podobne do Uluru – barwą, strukturą… i inne – pocięte wieloma głębokimi kanionami. Zaglądamy do jednego z nich, ale że czas nas nieco zaczyna gonić, żegnamy Uluru i Katja Tjuta – i wygłodniałe turystów muchy i ruszamy w dalszą drogę.
Po drodze w Yulara łapiemy szybki lunch i ruszamy do Alice Springs. Długa droga przed nami. Zachodzące pod zbierającymi się na kolejną burzę chmurami Słońce niezwykłym światłem oświetla równie niezwykłą pustynię. Barwy są ostre, nieziemskie. Potem przybywa burza, rozpalając niebo potężnymi piorunami. Z deszczem docieramy do Alice Springs.