Wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca – Chiny 2009 – Wielki Mur Chiński

2009

Wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca – Chiny 2009 –…

Kolejny dzień zaczął się wariacką jazdą po terenie budowy… Już wyjaśniam. Na świecie istnieją – jak się okazuje – nie dwa, ale trzy sposoby poruszania się po drogach. Znamy ruch prawostronny – w krajach, w których odległości mierzy się w km/godzinę; lewostronny – tam gdzie najczęściej nadal mierzy się prędkość w stajach na dwa tygodnie; oraz wszechstronny – tam, gdzie mierzy się ją poziomem adrenaliny, a na drodze pierwszeństwo należy się temu o większej masie i głośniejszym klaksonie. Chiny należą do tej ostatniej grupy. Więc gdy okazało się, że droga wiodąca do Wielkiej Ściany Chin jest jednopasmowa i na całej długości zakorkowana przez ciężarówki kierowcy taksówek, którzy mieli nas dostarczyć pod najdłuższą budowlę cywilizacji pojechali tym pasem, którego nie było, który miał być, a póki co był w budowie pozbawiony asfaltu ale nie wszystkiego tego, co na budowie mogłoby się potencjalnie znaleźć.

Z drugiej strony trzeba im przyznać, że mają refleks – być może to kwestia ewolucji i przetrwania najsilniejszych jednostek w kraju o ruchu wszechstronnym. W okolice Muru dotarliśmy cali i zdrowi, może tylko kilka lat starsi. Jeszcze śniadanio – obiad. Tu przez przypadek wykazałem się sprytem, który został nagrodzony – podczas gdy wszyscy na wszelki wypadek zamówili to co Jurao-san – czyli kurczaka z orzeszkami, ja zamówiłem wołowinę. I gdy reszta ekipy wciąż czekała na to, aż ich śniadanie wykluje się z jaj ja zdążyłem zjeść, podziękować i – w kraju 1,6 miliarda potencjalnych turystów – na Wielkim Murze Chin wylądowałem sam, w pojedynkę, zupełnie. Przynajmniej na kilka godzin bez innych turystów, bez ich obsługi. Fantastyczne przeżycie – obcowanie z miejscem i jego historią samotnie w najludniejszym kraju świata.

Po dwóch czy trzech godzinach większość ekipy dogoniła mnie, w strażnicach pojawiła się obsługa turystyczna – czyli ekipy mongołek z styropianowymi lodówkami pełnymi wody mineralnej i coca-coli … i bardzo dobrze, bo odcinek, który zwiedzaliśmy był odcinkiem malowniczo górskim, a nam nadal daleko było do przyzwyczajenia się do 35 stopniowych temperatur. Co ciekawe Chińczycy skasowali nas na wejściu, a potem na 100 metrów przed zejściem drugi raz. Skądś wiedzieli, że nie będzie się nam chciało wracać 15 kilometrów. Pod koniec przypomniałem sobie, że w Simatai można z muru zejść na dwa sposoby. Na nogach, oraz wspomagając się grawitacją, po linie nad jeziorem. Choć z reguły nie lubię wysokości zawierzyłem sznurkowi, uprzęży i gościowi, który mnie do tego podpiął. Potem był długi lot, łódka, autobus i spać…

Tomasz Czarnecki
Urodzony w roku lądowania na Księżycu... ale na razie nie udało mi się tam polecieć. Fotografuję od podstawówki, pierwszy aparat to smiena, jednak tak ciągnęło mnie do prawdziwych aparatów z wymienną optyką, że ukręciłem jej obiektów. W liceum na rok emigrowałem do Kanady, gdzie z jednej strony po raz pierwszy zetknąłem się z komputerami (i usiłowałem napisać pierwszy swój symulator lotu rakiety) a z drugiej dorobiłem się pierwszego Nikona (FG20 czy jakoś tak). W liceum byłem znany jako ten aparat z aparatem. Studia architektury zacząłem na Politechnice Śląskiej by zaraz potem kontynuować je skutecznie, do tytułu BArch na Uniwersytecie Stanowym Louisiana, gdzie miałem również okazję studiować minor z fotografii (w tym czasie przesiadałem się przez kilka Nikonów, aż do F3). Po pięciu latach w USA (i objechaniu tego kraju cztery razy dookoła, i raz Meksyk) trafiony "patryjotycznością" wróciłem do Polski, dokończyłem studia architektury do tytułu magistra... i na tym skończył się niestety mój romans z architekturą - cale, stopy, funty i normy amerykańskie jakoś niewiele mi się przydały, natomiast był to okres, kiedy doceniono moje umiejętności graficzne - kolejne pięć lat byłem redaktorem naczelnym "Magazynu 3D". Współpraca skończyła się... wkrótce potem padło czasopismo, ale to zupełnie inna historia i raczej nie na trzeźwo. Wróciłem do fotografii tworząc portal dfoto.pl i astronomii - teleskopy.net - i podróżowania. Egipt, Włochy, Francja, Wielka Brytania, Bułgaria, Chorwacja, Sycylia, Chiny - samochodem z namiotem byle zobaczyć więcej, i zajrzeć tam, gdzie mało kto zajrzał przede mną. Razem z Arsoba Travel zorganizowałem dwie udane wyprawy na zaćmienia Słońca. Po czym ruszyłem dalej w świat - Australia i Nowa Zelandia, i wielki powrót do USA, na zachód których od lat jeżdżę robić zdjęcia - i zapraszam do dołączenia do mnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Hit Counter provided by orange county plumbing